Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/160

Ta strona została przepisana.

szone z ogrodu, jak szarańcza przesunęła się nad leszczyną i znikło w olbrzymiem drzewie, zdradzając swoją obecność szczebiotem młodych i starych głosów. Z poza olbrzymiego pnia wyglądały dwie bose nogi; malcy dostrzegłszy je poszli w stronę dębu ostrożnie jeden za drugim. Zbliżywszy się dostrzegli organistę; leżał na wznak z rękami nad głową; bez surduta, w koszuli rozpiętej na piersiach, chrapał poczciwiec, wdychając woń świeżego siana, wydychając zaś aromat bardzo zbliżony do jarzębinówki; zaczerwienione policzki, granatowy nos kazały się domyślać, że spoczywał po traktamencie, albo może i własnym kosztem zalał robaka! Z jednej strony fajka do połowy wypalona stoczyła się z ramienia na trawę, z drugiej czapka, a w nie okulary i stara książka, na której zwykle dzieci czytać uczył.
Szedł tedy, według zwyczaju, siać słowo Boże między maluczkich, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa, a głowa poszła za ich przykładem. Malcy stali z głowami przychylonemi na ramię.
— Śpi, szepnął jeden.
— No, tak wracajmy do chaty.
Jakóbek spojrzał w stronę dworskiego ogrodu. Prz e ostrokół widniały czerwone porzeczki, gałązki uginały się pod dojrzałemi gronami, parkan wysoki, ale spróchniały przy ziemi, można byłoby przeleźć, żeby tylko głowę wsunąć jakkolwiek! Jasiek dawno już spoglądał na ogród i pożerał wzrokiem czerwone jagódki, przełykając ślinę zawczasu! Chłopcy spojrzeli na siebie, zrozumieli się, bose ich stopy mignęły nad trawą, w okamgnieniu znikli za ogrodzeniem; krzaki porzeczek pokiwały smutnie głowami, grabież była nieuniknioną!
Pawełek patrzał za nimi z głupowatem uśmiechem; od czasu choroby chłopcy zwali go zwykle „cherlawym“, niechętnie z nim przestając, gdyż się męczył często i płakał za lada szturgańcem, z tej może przyczyny i teraz pozostał