negoobrotu sprawy. Wyszedłem upewniony, że najpiękniejsza z kobiet będzie moją lokatorką przez całe dwa miesiące. Wracając wieczorem, przechodziłem koło ich mieszkania; śpiewała ślicznie, niezmiernie miękkie kontr-alto zakradło się do kieszonki mojej kamizelki, drgało tam przez całą drogę.
Jaką też piosnkę zaśpiewasz dla mnie za parę tygodni? pomyślałem mimowoli. Był to mój grzech myślą — pozostaje tedy słowo i uczynek. Na wszystko będzie dość czasu. Jutro wyjeżdżam do N. dla zrobienia potrzebnych przygotowań. Teraz jestem pewny, że pieniężny mój interes z Janem równa się zeru. Cóż robić!
∗
∗ ∗ |
W Czerwcu. Tylko przez parę dni byłem nieobecny, a tyle listów, tyle wizyt zaległych. Jest to sezon pożegnań. Śmietanka i podśmietanie, słowem wszystko, co należy do dobrego świata — wyjeżdża! Mimowoli przychodzi na myśl Voltairowskie pożegnanie Hollandyi: Adieu crapauds, canards... canailles! Nudna sprawa te chore i pseudo chore pacyentki! Liścik prezesowej rozrzewnił mnie trochę, nazywa mnie serdecznym, jedynym przyjacielem. Żebym nawet nie miał zamiarów względem jej córki, nazwa ta zrobiłaby mi pewną przyjemność. Prezesowa umie łączyć w sobie dobry ton z prawdziwą uprzejmością. Może być pewną, że będzie miała ze mnie zięcia przepełnionego uszanowaniem. Do nich też naprzód pośpieszyłem na pożegnanie. Jadąc kupiłem dla Loli, Lamartine’a w pięknej oprawie ze złoconemi brzegami. Był to mój pierwszy podarunek, jaki za pośrednictwem matki, wręczyłem. Ostatni wieczorek przepędziliśmy dość przyjemnie. Czytałem im wyjątki z „Osła“ Wiktora Hugo. Prezesowa drzemała, od niejakiego czasu znacznie utyła, Maryenbad powinien jej pomódz. Na sofie, pod stołem, na kolanach prezesowej drzemała cała domowa menażerya kot i dwa wyżły an-