wesołości. Ona ani się domyśla, że jest tak... popularną! Ujrzawszy ją, będą zmuszeni przyznać, że mam gust wyborny! Żadna z obecnych kobiet nie dorównywa jej urodą ani wdziękiem. Niechby już przybywała nakoniec!
∗
∗ ∗ |
W Czerwcu. A więc jutro! dobrze. Kazałem przewietrzyć pokoje; w jej sypialni czuć trochę pokost; świeże bukiety stłumią resztę niemiłej woni. Od rana wyjadę do Marskich, a wrócę już wieczorem. Przybędzie o południu, będzie tedy miała dość czasu, żeby się rozejrzeć, i w razie zdumienia przybrać pozór doskonałego spokoju. Będę u niej z wizytą nazajutrz. Głęboki szacunek przedewszystkiem — w tej kolebce najłatwiej usypia baczność i rodzi się zaufanie! Nie żałuję wydatków — zbyt jest ładną, żeby dla niej czegośkolwiek żałować. Do jutra tedy!
∗
∗ ∗ |
W Czerwcu. Gdybym nawet nie miał zwyczaju pisać notatek, dzień wczorajszy musiałbym wnieść do księgi rachunkowej pod rubryką deficyta!... A! Chciałbym się śmiać z tego wszystkiego! Już podczas bytności u Marskich, czułem jakiś niepokój; o dwunastej miałem silną pokusę rzucić wszystko i pojechać do domu; nie uchodziło — jedliśmy podówczas śniadanie, dosiedziałem aż do wieczora. Przez cały dzień zanosiło się na burzę. Pod wieczór tak zciemniało, że z trudnością dobrałem się do miasteczka. Na ulicach pusto, wszyscy skryli się przed pierwszemi kroplami deszczu. Spotniały koń mój z trudnością wlókł się po piaszczystej drodze. O kilkaset kroków dostrzegłem już światło w oknach górnego mieszkania; wyskoczyłem z tilbury, powolna jazda znerwowała mię ostatecznie. Szedłem śpiesznie, pomimo to, zdawało mi się, że willa ucieka przedemną, a to ja uciekałem od deszczu. W bramie otwartej szeroko stał Wincenty, najgłupszy z lokajów!