widzieć tylko poręcz łóżka i część niebieskiej atlasowej kołdry zsuniętej na posadzkę. Cichutko, ostrożnie, zbliżyłem się i stanąłem u nóg. Musiałem patrzeć długo, bardzo nawet długo, żeby się upewnić, że nie śnię! Na łóżku bielejącym od koronek, które sam niemal własnoręcznie zaścielałem dziś zrana, odsłonięty do połowy spoczywał stary paralityk; zżółkłe policzki, naga czaszka wyglądały jak głowa szkieleta; wązkie, wpołotwarte usta wykrzywił złośliwie; szydził, czy tryumfował, wyglądał jednak bardzo zadowolony, że się zabrał do cudzej wytwornej pościeli; długa, wyschła ręka spoczywała na obnażonych piersiach, a w niej, o zgrozo, jedna z tych białych róż, które dziś poobcinałem z wazonów, żeby ułożyć bukiet na stoliczek przy jej łóżku. Patrzyłem osłupiały, a stary spał smaczno, chrapał, czasem poświstywał zlekka przez nos!
— Zbyt gruba omyłka! Już miałem biedź na dół, łajać służbę, odwróciłem się, obok mnie stała — mara! splunąłbym, żebym nie spojrzał uprzednio na pyszny dywan zaścielający posadzkę! Mara stara nieruchoma, długa, czarna, z twarzą średniowiecznych ascetów, z kościstemi palcami, skrzyżowanemi na piersiach, słowem post i umartwienie w sukni kobiecej! U pasa spostrzegłem różaniec, to mię upewniło, że nie złym duchem mam do czynienia!
— P. dobrodziej doktór? Spytała głosem, jakim się mówi przy konających i na miłosnej schadzce.
Zapewne skinąłem głową, gdyż nie czekając odpowiedzi mówiła dalej!...
— Pani konsyliarzowa kazała mnie...
— A więc spi? przerwałem.
— Bóg Święty raczy wiedzieć... może jeszcze nie dojechała...
— Co? zawołałem, podnosząc głos mimowoli.
Mara spojrzała na śpiącego, potem na mnie i cichutko postąpiła ku drzwiom, jadalni.
Poszedłem za nią.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/176
Ta strona została przepisana.