jak mógł najczęściej. Marysia przeczuwała jednak instynktem niewieścim, że ma względem niej jakieś zamiary. Kilka razy zaglądała do jego chaty: bieda tam była straszna, małych dzieci co niemiara, a wszystkie wpółnagie, z dużemi brzuchami, blade, nędzne, tak jakoś patrzyły żałośnie, że nie pytając można było zgadnąć, że są głodne i opuszczone; stara ciotka z trudnością rady sobie z niemi dać mogła. Marysia głaskała je po główkach, ocierała nosy własnym fartuchem, a tymczasem oglądała się po izbie, rozmyślając, jak ona tu wszystko oczyści, uporządkuje, jak się będzie uwijała na własnem gospodarstwie! Mąż pijak, dzieci gromada — eh, wszystko się ścierpi na chwałę Bożą!
Żeby tylko prędzej! Jan mularz pije i pije, jeszcze się zapije przed weselem! o to najwięcej się lękała! Kiedy trochę wytrzeźwiony wracał przez wieś, przemawiała do niego pocieszająco:
— Umarła jedna, będzie druga! odpowiadał; dziewcząt nigdy nie zabraknie! tylko jakiej ja chcę, to znaleść trudno!
— Żeby dla dzieci dobrą była?
— Co tam dzieci! rodzona matka nie bardzo się troszczy, a macocha — to i gawędy niema!
— Gospodyni pracowitej trzeba wam przy takiej gromadzie?
— Jak bieda przyciśnie, to każda pracować będzie! Ot chciałbym po żonce wziąść konia dobrego i choć parę krówek! Żywiołki nie mam żadnej, a bez tego ciężko... Sam jakoś zdobyć się nie mogę. Swatają mnie wdowę bogatą, ale ja wolałbym ze swojej wsi, znajomą... choćby niebardzo młodą, choćby nawet starą i brzydką... Jak mnie Marysia radzi?
„Już swatają!“ powtórzyła w duchu; czerwona, niespokojna, kręciła fartuch w palcach.
— Czy ja wiem! zróbcie jak chcecie, odezwała się zdławionym głosem.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/183
Ta strona została przepisana.