żywioły, hoduje dzieci... Oh te dzieci! Żeby się nie lękała obrazy bożej, przeklęłaby je wraz z dolą swoją! Ledwo jedno odkarmić zdoła, już drugie piszczy w kolebce, istne nasłanie! Chyba, że na nią kto urok rzucił podczas wesela! W zimie, w jesieni, to jeszcze jakkolwiek daje sobie rady, ale jak nadejdzie robota w polu, głowę traci ostatecznie! Troje starszych zostawia w chacie, przy babce, dwoje zabiera z sobą. Zabrawszy się do roboty postanawia nie słuchać, choćby się one na śmierć zakrzyczały; z początku wytrzymuje, bo wie, że niegłodne, grymaszą byle grymasić; potem, kiedy głód samej dokuczać zacznie, a dzieci kwilą coraz żałośniej... nie wie co ma począć. Czem tu karmić? W piersiach pusto. Na cały dzień zjadła trochę barszczu z solą i chleba kawałek. Przednówek zawsze ciężki, krup i mąki po zimie zostało jak na lekarstwo, okrasy zaledwo na niedzielę i święta wystarcza, mleko spijają dzieci, stara czasami sobie nadoi ukradkiem, pozostałem zabielają wieczerzę; na kartofle długo jeszcze czekać trzeba. Tymczasem żyją czem Bóg dał: barszczem, chłodnikiem, byleby do jesieni przetrwać! Zbierze czasem kilka jaj, albo kurcząt kilkoro, to niesie do miasteczka, grosz potrzebny, a wiadomo, że od starego nikt szeląga nie ujrzy! Żeby on choć raz już oczy zamknął! Podzieliliby się ziemią, wówczas pracowałaby na swojem, a teraz wszystkim służyć musi, w dodatku każden nawymyśla! Młodszy brat codzień wspomina, że chyba głupiec biedną dziewkę bierze! Nie mogą darować, że z próżnemi rękami do chaty weszła! Nieraz słuchając łzy żalu i gniewu cisną się do oczu! Nazywają jędzą! Sama czuje, że czasami kąsałaby ze złości. A jednak dawniej nie była taką: nim wyszła za mąż, umiała śmiać się i śpiewać, teraz jej nie do śpiewu! Ledwie głosu wystarczy wyłajać każdego, kto w drogę włazi! od świtu do nocy na nogach, na dziesięć części rozerwać się trzeba, żeby podołać wszystkiemu. Obchodzi się byle czem, nawet chustki i spódnicy nie sprawiła sobie od wesela; chociaż
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/186
Ta strona została przepisana.