Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/190

Ta strona została przepisana.

dały w duszę dziewczyny. Czasami robiło się jej lekko, rzeiwo: wówczas robota paliła się w ręku, pieśni różne przychodziły do głowy! To znowu żal ją opanował, zdawało się, że wszystko na świecie spochmurniało jakoś; ręce opadają, nawet do jadła chęci braknie! Wieczorem szczególnie, kiedy wszyscy usną, w wiosce cicho, liście tylko szeleszczą ostrożnie, a w powietrzu drga coś, niby nierówny oddech drzemiącej natury... wtenczas najgorzej!... robota skończona, sen nie przychodzi; strach jakiś tej ciemnej nocy, co sama do duszy zagląda i najżałośniejsze myśli rozbudza! Serce coraz więcej nabrzmiewa, łzy spływają jedna po drugiej, jak na spowiedzi, kiedy ksiądz serdecznym głosem gadać zacznie! Wszystkie smutki stają wówczas w pamięci i sieroca dola i życie ciężkie na służbie, wypłacze się, pożałuje sama siebie, a z poza tej chmury łez i żalu, jak słonko jasna wygląda nadzieja:
— Może Franek weźmie za żonę... będzie dach własny, kąt spokojny... i pracować lżej razem... a dziewczęta wszystkie zazdrościć będą!... o będą.
Zawsze umiała wejść w drogę Frankowi; kiedy inne dziewczęta za skrzypką mularza poszłyby do piekła, ona siedzi zwykle obok Franka, słucha harmoniki; zawsze się znajdzie przy studni, gdy on prowadzi konie, sama mu wody do koryta naleje, a nim konie piją, oni rozmawiają o tem i owem, przysiadłszy na zrębie; na łące najakuratniej pracuje obok niego. Z każdego kiermaszu przynosi mu piernik albo bułkę, jedzą razem, przytem opowiada mu kogo widziała, czy dużo narodu było. On słucha, przeżuwając bułkę zwolna; sam chciał pójść, już nawet wczoraj z wieczora buty wysmarował tłustością, ale polenił się, sen zmorzył; przytem na kiermaszu grosz liszni się wydać trzeba, a Franek, jak ojciec, groszów wydawać nie lubi! Kupiła mu raz szalik czerwony, długi, można było dwa razy koło szyi okręcić, a końce spadały aż do pasa; nim przyjął, zamyślił się trochę, patrzał w ziemię, później na nią spojrzał