Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/193

Ta strona została przepisana.

Spij, no spij, mruczała matka przez sen i poruszała kolebką raz, drugi, i zasypiała znużona.
Prusactwo tymczasem dostało się za kołnierz, na szyję, na grzbiet... dzieciak drapał się, jak umiał, i w końcu, nie mogąc dać sobie rady z tak licznym nieprzyjacielem, krzyczał w niebogłosy. Powtarzało się to każdej nocy i matka okadzała kolebkę ziołami, kładła święcone wianeczki pod sieniczek, przekonana, że to „zły turbuje“, przywoływała znachorki, a dzieciak kwilił i kwilił, aż nim się skóra zahartowała dostatecznie; w trzecim, w czwartym roku życia miewał nieraz policzki pokąsane do krwi, na szyi ślady jak po ospie, ale w nocy sypiał smaczno, oswojony z domową synapizmą! Były tu jeszcze karaluchy, gnieżdżące się w śmieciach pod miotłą i stonogi bez oznaczonego miejsca pobytu; najliczniej jednak roił się pewien rodzaj zgryźliwych istot, garnirujących zwykle poręcze łóżek i obrazy na ścianie. Obrazów nie brakowało; każdy święty miał tu swego przedstawiciela, możniejsi po dwóch nawet; to też kilka pokoleń od pradziadów do prawnuków miało pod niemi i wkoło nich swoje mieszkanie. Muchy, komary, trwały przez cały rok; duszna atmosfera izby sprzyjała im wybornie. Wszystko to wychodziło z kryjówek w nocy, i w izbie panował głuchy chaos, połączony z chrapaniem i drapaniem się śpiących — tu już nie można było zastosować frazesu, że sen jest obrazem śmierci!
W dzień zaś, izba wyglądała dość czysto; wymieciona, stoły i ławy wymyte, światła tylko miała za mało;, słońce niechętnie zaglądało przez małe okienka, pod okopconym sufitem unosiła się warstwa sinego dymu; po kątach panował szary zmrok, niedopuszczający żadnej analizy. Łóżko i skrzynia synowej pomieściły się jakoś; z początku zawadzały trochę jak każdy nowy sprzęt w ciasnym kącie, po dwóch dniach zdawało się, że stały tu od wieków! Daleko więcej zawadzała sama synowa: zaledwo chmiel weselny wywietrzał z głowy, w chacie zaczęła się zwada; dwie bra-