Zawczasu już układał w myślach, jak uchwyci największą łopatę, i podczas gdy inni malcy raz rzucą piaskiem, on rzuci dwa albo i trzy nawet, zasypie, wyrównuje mogiłę i sam krzyżyk wkopie u głowy. Pogrzeb nie codzień się zdarza; w cichem życiu wioski stanowi pewnego rodzaju uroczystość, to też wszyscy malcy, ilu ich było, biegli za konduktem, uśmiechali się do siebie, pewni, że i oni na coś się tam przydadzą! Pod lasem, kilka krzyżyków przy ziemi, kilka większych pochylonych krzyżów, trochę kamieni oznaczało cmentarz, gęsto zarosły trawą. Przy samej drodze ogromna jama czekała na starego Michała. Wszyscy rzucili się do trumy, a choć narodu było sporo, z trudnością dźwignęli ją z wozu i spuścili do dołu. Teraz zaczynała się robota malców: śmieli się, rzucając jeden przed drugim piasek łopatami! W okamgnieniu powstał wysoki pagórek; równali go ze wszech stron, a starzy tymczasem, obejrzawszy się po cmentarzu, wracali zwolna do wioski. Franek zabrał matkę na wóz, przygarnął do siebie, a widząc, że stara wciąż jeszcze płacze, pocieszał jak umiał:
— Dajcie pokój! czy to wasze długie życie! Pójdziecie i wy prędko do niego. Tymczasem ja wam krzywdy zrobić nie dam, chleba wam nie zabraknie i kąt spokojny mieć będziecie!
Słońce już zaszło; z każdego komina dym się unosił, pachło kartoflami i smażoną słoniną. Powracający przyśpieszyli kroku.
W skrzyni starego znaleźli trzy ruble i dwadzieścia groszy miedziakami, w chacie zaś nie brakowało ani jednego garnka; widocznie opowieść o zakopanym skarbie była wierutną bajką! Biedna Marysia długo jeszcze będzie musiała czekać na swego mularza!