Marcin Kul połowę swego wieku przeżył, nie uczyniwszy wielkiej krzywdy nikomu, nie lepiej ani gorzej jak każdy gospodarz we wsi. Cudzego nie żądał, o swoje nawet nie bardzo się troszczył. Słyszano nieraz jak mawiał, że własną żonkę oddałby chętnie każdemu, ktoby ją wziąć chciał! Prawda, że baba była zła, szpetna, a w dodatku sucha jak ta wierzba, w której djabeł przemieszkiwać lubi. Przeklinała od rana do wieczora nietylko ludzi, ale nawet własne swoje bydło! Mężowi spokoju nie dawała, ciągle mu o jakiejś robocie przypominając! Sąsiedzi radzili Marcinowi, żeby dla uspokojenia kropił ją święconym kijem od czasu do czasu. Nie chciał, czy może w skutek lekarstwa nie wierzył, dość, że przez sześć lat wspólnego życia nie wybił jej ani razu! Za to w chacie siedzieć nie lubił, po robocie siadywał z fajką na kłodach, zachodził do sąsiadów, czasami do Szmula zaglądał. Upijał się jednak rzadko, gdyż na kredyt pić nie lubił, o gotowy grosz trudno, zboża zaś i wszelkich produktów, mogących służyć w wymianowym handlu, żonka strzegła więcej niż własnej cnoty! Nie dość, że klucz od śpichrza chowała starannie ale u drzwi przy samym zamku stawiała koczerhę albo miotłę! Marcin rozumiał dobrze znaczenie tych symbolicznych narzędzi, szemrał na nie w duchu, ale do usunięcia
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/205
Ta strona została przepisana.
W GŁUSZY.
Obrazek.