Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— Poczekaj, mawiała, jak dokupim ziemi choć po olszniak, będziemy mieli dziesięć krów, piętnaście owiec, wówczas odpoczniesz!... Gadała byłe gadać! Żeniąc się mieli tylko jedną krowę, dzisiaj mają cztery, i cztery razy więcej pracują!
— Eh, tego nigdy nie będzie! Cały wiek pracując, nie zarobim tyle pieniędzy!
— Twemi rękami to i na suchy chleb zapracować trudno! Ludzie „na zapaszkę“ idą, do rąbania lasu najmują się, a ty własny tylko zagon grzebiesz i pszenne pierogi jeść chcesz! Niedoczekanie twoje!
— Ja nic nie chcę! Dla mnie dosyć tego co jest, z głodu nie umrę! Żeby jeszcze było dla kogo zbierać? Dzieci nie mamy, brat wszystko zabierze i kwita!
— Bodajbyś ty oniemiał! szepnęła przez zaciśnięte zęby. Mówiąc o dzieciach trafiał w najdotkliwszą stronę jej serca! Na pięć mil dokoła nie było znachorki, do którejby się nie udawała po radę w tym przedmiocie, a jeśliby wszystkie wypite przez nią lekarstwa były skuteczne, wyrodziłyby się jakieś dziwnie gorzkie, palące istoty! Od niektórych ziół przez kilka dni w piersiach paliło, od innych dostawała nudzenia, zawrotu głowy, jak po wódce. Poradzono, żeby się nie myła przez sześć tygodni: spełniła wolę akuratnie, a gdy przy praniu lub gotowaniu strawy jaka kropla na twarz prysnęła, spluwała przez ramię trzy razy powtarzając: „a zgiń ty, przepadnij!“ Od ziół tych, a więcej jeszcze od pracy nad siłę, wyschła, zmarniała bez pory, kaszel dusił ją od rana do nocy, oczy zamglone, na policzkach rumieniec jak wypieczony. Sąsiadki nieraz już naznaczały jej termin śmierci, w najbliższe święto zwykle; święto mijało szczęśliwie, Marcinowa pracowała po dawniejszemu, kupując każdego roku nowy koszyk na przyszłą kołyskę! Zrobiła nawet ślub, że na chrzcinach pozwoli upić się Marcinowi! Było to coś w rodzaju świeczki dla djabła; Boga też nie zaniedbywała: nosiła na ofiarę to i owo,