Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/227

Ta strona została przepisana.

myślał wówczas ani o szewcowej, ani o żonce, kiwał się z boku na bok i mruczał pod nosem niby wtór do pieśni. Ale potem ogarniał go żal jakiś, że szewcowa spogląda na niego obojętnie, albo i wcale nie patrzy! Pożyczył pieniędzy na krowę, konia dawał kilka razy do miasteczka; myślał, ze będzie łaskawszą, przemówi pierwsza w ulicy, albo wyjdzie pogadać przed wrota, wówczas wyjąłby fajkę z ust i żartowałby z nią wesoło... oho! czy to on nie wie, jak gadać z młodą kobietą! Tymczasem postanowił przytrzymać ją za spódnicę, gdy będzie koło niego przechodziła; jeżeli zaśmieje się, to będzie dobry znak, jeżeli zaś... nie przypuszczał zbytniej srogości... wszystkie one jednakie. Zręczność ku temu wkrótce się zdarzyła. Pojąc konia przy studni, widział, jak szewc ubrany w czarny surdut, z czapką zsuniętą na tył głowy, maszerował przez wioskę, w ręku niósł kopyta i inne drobiazgi zawiązane w czerwonej chustce; uśmiechnięty złośliwie oglądał się na wszystkie strony.
— A dokąd Bóg prowadzi? spytał Filip stojący przed wrotami.
— A przed siebie!
— Na długo?
— Aż nim nie wrócę.
— Na robotę? Do miasteczka, czy do dworu?
— Albo co, może nie pozwolicie?
— Idź ty na złamanie karku.
— Pójdę; a wy Filipku pilnujcie mojej chaty, żeby czort nie sprzątnął bez pory.
— Kaduk niech jej pilnuje!
— Dziękuję za dobre słowo! Daj wam Boże to wszystko, czego nie chcecie! Bywajcie zdrowi, bodajby was nie stało do mego powrotu! dodał z przymileniem.
Filip zaklął po swojemu, ale szewc już odszedł; obejrzał się i kiwnął głową na podziękowanie za dobre życzenie. Tegoż wieczora Marcin podług zwyczaju pociągnął do młyna. Na dworze jasno było, jak we dnie, księżyc