Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/23

Ta strona została przepisana.

— Ten rudy, ledwie nogami włóczy, już od trzech dni stoi i nikt go nie woła.... Na co komu ten cherlak? Siły za grosz nie ma! Dziś przywlókł się jeszcze... chyba tu zdychać myśli! A ten drugi, stary, istny wisielec, skostniał już zawczasu. Stoi jak nieżywy, oczami nawet poruszyć nie może! Tylko w drogę włazi, cenę psuje! Człek nieraz za psie pieniądze idzie, byleby nie dać się wyprzedzić tym niedołęgom.
Podobne myśli przychodziły do głowy każdemu z osodna; mierzyli się wzajemnie ponurem wejrzeniem. Wkrótce cały szereg stanął wzdłuż ratusza; oparci plecami o ścianę, z nogami wyciągniętemi na chodnik — czekali.
Miasto przebudzało się zwolna, tu i owdzie dym wyjrzał z komina; otwierano sklepy.
— No, co dziś Bóg da! rozmyślał Walenty i mimowoli spojrzał na tych, którzy już od dni kilku zmiłowania bożego czekali.
— Jeżeli zdarzało się, że pierwszy z brzegu dostał naprzód robotę, Walenty nie mógł sobie darować, że nie stanął na jego miejsce. Do miejsca bowiem przywiązywał wielkie znaczenie, a gdzie go raz spotkał dobry zarobek, tam usiłował stawać zawsze, przekonany, że miejsce to musiało być szczęśliwem. Długi, strasznie długi dzień miał przed sobą! Żebyż to jeszcze dzień ludzki — ale to albo śniegiem smaga, jak biczem, albo deszcz pruszy, niby najęty, to znów mróz ściska za serce, aż łzy w oczach krzepną, nogi drętwieją, w palce kole, jak szpilkami. Wąsy zbielały pod nosem, kołnierz i czapka szronem się pokryły; tupie, macha rękami, przechodzi się wzdłuż chodnika.
— A zgiń ty, przepadnij — mruczy, a para bucha mu z ust, niby z ciepłej chaty.
Zniecierpliwiony wbiega do szynku; znajomemu zakredytują kieliszek; tylko za procent musi przynieść kilka wiader wody, narąbać drewek, powylewać pomyje; zrobi co każą, i znów wraca na stanowisko. Wokoło niego snują