dwie odłamane nogi potoczyły się ku ścianie; wśród zamieszania nie zwrócono uwagi na te pierwsze ofiary walki.
— Bij! wal pohańca! krzyczeli, będzie on tu naszym koniom od parszywych źrebiąt wymyślał! Walaj! mocniej.. ot tak... po gębie brechacza! ryczeli zagrzani wódką i jakąś nieokreśloną zawziętością. Bozbudzone żydzięta krzyknęły chórem: od piskliwej kołyski, aż do wrzaskliwego wyrostka? nie brakowało ani jednego tonu! Wrzawa wzrastała. Tymczasem tenor dusił szewca, klęcząc na piersiach, jedną ręką ściskał za gardło, drugą bił w zęby zawzięcie! inni szturgali nogami w bok albo w ramię, dwóch pochyliwszy się, uderzyło pięścią w plecy tenora! Krew kipiała, dzika natura rozhulała się na dobre! Zbiliby teraz anioła bożego, żeby zamierzył pojednać ich samych z sobą! Szewc kręcił się jak wąż, kąsał za ręce, drapał po twarzach, w końcu jęknął głucho:
— No dosyć już, krzyknął bas, eh dosyć! powtórzyli chórem! Jeden z gromady schwycił szewca za rękę i wyciągnął na środek izby, wówczas zaledwo spostrzegli, że z rozbitego nosa krew lała strumieniem, na czole też miał dwie krwawe blizny! Tenor wciąż jeszcze kopał go nogą w bok i pod brodę; Szmul zbliżył się do walczących:
— Marcinie... szepnął do ucha tenora, dość już... zabiliście, a co teraz będzie... kryminał — zabójstwo!... oj!
— Kryminał, zabójstwo! odezwało się głuchem echem w pijanych głowach! Oprzytomnieli nagle. Każdy jeszcze trzymał zaciśnięte pięści i pewnym był, że choć jednym kułakiem poczęstował zabitego. Stali oszołomieni, jak po gwałtownem uderzeniu obuchem! Szmul schwycił wiadro i chlusnął wodą na leżącego. Szewc westchnął, otworzył oczy. W tejże chwil do izby wpadła Natala.
∗
∗ ∗ |
Szewc zmarł, przeleżawszy dni parę bez zmysłów. Wskutek tego w wiosce wszyscy spochmurnieli trochę; wie-