o sobie, ręce drżą, grzbiet boli, z każdym rokiem coraz ciężej. Niechętnie go już najmują, bo robotnik z niego slaby, niedołężny. Tego lata, o mało kilka razy nie spadł z rusztowania trzypiętrowej kamienicy; odprawiono go wreszcie, mówiąc, że powinien sobie lżejszej pracy poszukać! Ale gdzie jej szukać! Próbował, eh, czego też człek nie próbuje w życiu! Próbował wyciągnąć rękę po jałmużnę...
— Taki zdrów dziad, a żebrze — ofuknął każdy z przechodniów; czy to zarabiać nie możesz?
Opuścił rękę i sam nie wiedział, co z sobą począć tymczasem, nim dojrzeje do żebraniny. Z zazdrością spoglądał na ślepego dziada przy kalwińskim kościele; ten wyglądał jak ogórek, odzież miał ciepłą.
— Hm, już to niektórym Bóg szczęście daje!
Tego roku spodziewał się dobrze zarobić na św. Michała. Całe miasto przeprowadzało się; tragarzów rozrywano na wszystkie strony. Zamówił go z pięciu innymi jakiś lokaj i prowadził za sobą na schody wspaniałej kamienicy. Walenty przyodział się staranniej, brodę ostrzygł, żeby lepiej wyglądać, trzymał się prosto, akurat, jak przed dwudziestu laty. Kiedy lokaj oznajmił, że rzeczy dużo i w sześciu nie podołają może, Walenty pierwszy upewniał, że on jeden za trzech wystarczy, jak zechce. Weszli. W salonie meble w nieładzie, lustra pozdejmowane, na podłodze i kątach lampy i obrazy, fortepian odsunięty na środku, lokaj biegał, napędzał, krzyczał!... Zabrano się do odszrubowania nóg u fortepianu. Wzięli się do tego umiejętniejsi. Walenty stał na stronie, czekał, nim każą nadstawić ramiona; kręcił głową na wszystkie strony, przez chwilę spoglądał na swoją figurę, odbitą w ogromnem zwierciadle i poprowadził dłonią po aksamitnej sofie; przysiadł w fotelu, a gdy sprężyny uginały się zwolna, uśmiechnął się; z kolei próbował usiąść na krześle... W tem zawołano na niego; fortepian był gotów, nogi odszrubowane, pedał odjęty.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/25
Ta strona została przepisana.