większem zdziwieniu. Baby szczególniej wyrywały ją sobie wzajemnie; roztrząsały, wąchały, niektóre nawet dotknęły językiem. Chustka była czerwona z zielonem w kraty, zgnieciona na końcach od zawiązywania i nic więcej. Dzień nastał jasny, słoneczny: śnieg połyskiwał brylantowo; sople lodu, wiszące na strzechach, topniały zwolna; słonko podniosło się na niebie, oświecając wzgórze porosłe jodłami i kilkadziesiąt białych kopców. Teraz zaledwo ktoś z gromady dostrzegł na jednym z nich siedzącą kobietę. Zgłupiał z początku, własnym oczom nie wierzył. Krzyknął na sąsiada, a gdy obaj ujrzeli toż samo, huknęli na całą wioskę. Zbiegli się wszyscy, otoczyli pagórek. Natala siedziała pochylona naprzód, z rękami skrzyżowanemi pod piersiami oczy przymknięte jak u drzemiącej, z pod otwartych ust widać białe, drobne zęby; twarz zbielała, usta sine; szron pokrył włosy nad czołem, siermięgę na plecach i kolana; na trzewikach u dołu spódnicy śniegu nabrało się sporo; krzaki jałowca otulały ją z boku i za plecami. Spokojna jakby żywa, usiadła odpocząć i zdrzemnęła trochę. Nad głową jej dwie sosny szumiały zcicha, dokoła puszysty śnieg migotał tęczowo. Kobiety i mężczyzni niemi z przerażenia stali przed nią, tworząc mocno ściśnięte półkole; nikt nie śmiał przemówić pierwszy. Marcin bez czapki, z rozpiętą siermięgą stał przed nią jak skamieniały; oczy na wierzch mu wyszły, usta otworzył szeroko, krzyk boleści zamarł w gardle!
— Zmarzła, szepnął ktoś cichutko.
Wszyscy skinęli głowami w milczeniu, i znowu patrzyli na nią, jakby czekając, czy się nie poruszy. Marcin podszedł, dotknął palcem do szyi, do policzków; powiódł bezmyślnym wzrokiem po obecnych! Ruch jego wszystkich poruszył: rzucili się naprzód, każdy chwytał garść śniegu! Zaczęto ocierać, chuchać w usta i w oczy; jeden krzyczał, że trzeba wiać wódki w gardło, inni chcieli ją położyć na słońcu, Każdy gadał, co na myśl przyszło i na cmentarzu
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/255
Ta strona została przepisana.