Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/258

Ta strona została przepisana.

wszystkich stron górami, krajobraz przedstał się dziko, ponuro, roślinności ani śladu, w dolinach mech i nędzna trawka czerniały pod lekką powloką śniegu. Nad nami ciemne chmury ciągnęły się niziutko, stada kawek przelatywały z krzykiem, od czasu do czasu sęp, albo orzeł skalny przesuwał się zwolna dotykając skrzydłami dachu namiotów. Było coś dziwnie ciężkiego, przygnębiającego w całem otoczeniu, mroźne górskie powietrze ściskało piersi, tamowało oddech! Ogarniała jakaś senność, bezwładna apatya... Moglibyśmy zamrzeć bez strachu, bez żalu, z prawdziwie muzułmańską obojętnością, chociaż po za grobem nie oczekiwały nas ogniste rumaki, ani ognistsze jeszcze huryski! Śmiertelność zwiększała się, pierwszą ofiarą był mój sługus. Ludzi zapasowych nie było wcale, obsługiwali mię tedy kolejno ten, to ów z frontowych żołnierzy. Raz nad rankiem, kiedy po całonocnym dreszczu w chłodnem łóżku zacząłem się ogrzewać i drzemać, do namiotu wsunął się cichutko młody żołnierz, nowy mój sługus zapewne, bardzo szczupły i bardzo blady chłopak, dzieciak prawie, stanął nieruchomy przy ścianie naprzeciw mego posłania. Wpatrzyłem się w niego uważnie, twarz znajoma, widziałem go już we śnie, czy na jawie, niegdyś, bardzo dawno może, ale widziałem! Jasne włosy, niebieskie, głęboko osadzone oczy i głupowate zakłopotanie, nieraz można spotkać wśród bardzo młodych żołnierzy, ten jednak miał coś jeszcze w swojej fizyonomii, co mi jakby własną moją młodość przypominało.
— Jak się nazywasz? — spytałem zcicha. Wątła postawa chłopca, jego widoczna nieśmiałość usposabiały do cichej rozmowy.
— Kajetan — odrzekł, wyprostował się, mrugnął oczami, widać było, że skupiał całą przytomność umysłu do dalszych odpowiedzi.
— Miałem w nim najwierniejszego sługę, pies nawet nie mógłby być więcej przywiązany! Spełniał dwie służby