Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/269

Ta strona została przepisana.

szczoty, próbowałem wzamian za jej dobre chęci dawać imperyały — wychodziła, zostawiając złoto na stoliku. Odkąd bywa na balach zapomniała o pieszczotach, za to domaga się podwójnej pensyi! Syn urodził się praktycznym! Niemowlęciem jeszcze, zamiast w rękę całował mię w pierścień z brylantem! Oh! ten pójdzie wysoko! Brrr wilgotno! może wrócić? Ale cóż będzie ze snem, jeśli się nie zmęczę ani trochę? Dalej tedy, śpieszniej, raźniej!
Z głową wsuniętą w ramiona, z rękami w kieszeniach, wszedł do bocznej ulicy szerokiemi krokami.
Tu ciemniej było, niż w głównej alei, olbrzymie drzewa nie dopuszczały blasku gwiazd; dal wyglądała niby ciemna masa, przerznięta uźwirowaną drogą, zwężającą się stopniowo.
Na pustych ławkach walały się tu i owdzie zapomniane kwiaty, arkusze przeczytanych gazet. Przed godziną jeszcze ulice roiły się tłumem spacerujących, teraz całe życie skupiło się w klubie i pod oknami, a tylko gwar letniej nocy ożywiał spustoszałe ulice. Wśród liści trzepotało się rozbudzone ptactwo, odzywało się zcicha i milkło, żeby po chwili zabrzmieć w sąsiedniem drzewie. W trawie brzęczały świerszcze, przedrzeźniając śmiałem, doniosłym głosem brzęk komarów, szmer muszek i motyli, których życie zaledwie wraz z nocą się zaczyna. Gwar ten tłumiły tony walca. Jak echo dalekie przekradały się przez zarośla, szumną falą rozlewały się po ulicach, nierównem, urywanem tępem skakały po oddalonych drożynkach. Nie było miejsca, gdzieby się niezakradły. Czem dalej, tem miększe, drażniące, łechtały ucho, odurzały głowę, niby woń namiętności, zmieszana z pobłażliwą ciemnością nocy!
Powoli owładnęły nawet uwagę jenerała; zwalniał kroku, otrząsając małym palcem popiół z cygara, nadstawiał ucho; myśli snuły się bezładni ej, niedokończone ustępowały przed lekką, swawolną cząstką walca, powtarzającą się kilkakrotnie. Z początku tylko głowę w takt poruszył,