Przy jednem z nich, przysłonięta twarzą do pnia, stała kobieta; taż sama, którą spostrzegł w ulicy parku. Wysoka, bardzo szczupła, odziana była w czarną suknię, czarna peleryna zwieszała się z kościstych ramion; podarta koronkowa chusteczka przykrywała tył głowy; pasma jasnych włosów spadały na skronie, plątały się ze strzępami koronki; bez mankietów, bez rękawiczek, chude, o długich palcach ręce, ściskały konwulsyjnie pień drzewa. Twarz, młoda jeszcze, wydawała się bardzo biała, wychudła, ze sterczącemi kośćmi na policzkach nosiła ślady choroby czy nędzy; głęboko zapadłe oczy wyglądały jak czarne plamy przy bladych policzkach. Stała wpatrzona w ziemię i tak bardzo przyciśnięta do drzewa, że zdaleka można ją było przyjąć za część pnia o ciemniejszej nieco korze.
Na odgłos kroków jenerała podniosła głowę, przymrużyła oczy, wpatrzyła się w niego z natężeniem.
Gdy dla otarcia potu zdjął kapelusz, kobieta cofnęła się, nie dowierzając własnym oczom, wysunęła szyję i zwolna bez szmeru, postąpiła naprzód. Drzewka ją przysłaniały, trawa tłumiła kroki. Stanęła przed jenerałem, zanim on zdołał spostrzedz jej obecność.
On zadrżał, ręka z fularem opadła, zdumiony pochylił się mimowoli ku stojącej.
Byli prawie równego wzrostu; spojrzeli sobie w oczy, profile ich ostre, ze spiczastemi brodami, wyglądały jak sylwetki szkieletów, ogryzionych przez zbytek i nędzę.
— Tak, to ty — zawołała, odstępując parę kroków — pewna byłam, że cię zobaczę raz jeszcze!
Zdumienie ustępowało przed ponurą zadumą, z której przebudziło ją przybycie jenerała; uśmiechnęła się szydersko, spojrzała przez ramię jego na uśpione domy. Myśl jakaś gnębiąca pochłaniała ją w zupełności; nawet to spotkanie, tak niespodziewane i tak bolesne zarazem, poruszyło ją na jedną chwilę zaledwie.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/273
Ta strona została przepisana.