Spotykałam podobnych tysiące, dokąd świeciły oczy i skóra nie przyschła ostatecznie do kości! Dziś nawet zanadto jestem dumną, żebym miała poniżyć się do zazdrości o ciebie! Ja pozazdrościłam spokoju, życia użytecznego.!. niepokalanej przeszłości! Wszystkiego tego zazdrościłam rodzonej siostrze mojej, gdy ukryta za drzewem przyglądałam się jej i dzieciom, krzątającym się koło trawników! I ona musi mieć ciężkie chwile... Ale ona żyła, spełniła co mogła, jej życie drogie, potrzebne, ona ma dach nad głową, rodzinę, szacunek ludzki, ona człowiek. A ja, ja piętno rodziny, nazwiska swego nosić nie śmiem! Żeby tu przyjść, spojrzeć raz jeszcze na kąt rodzinny, musiałam czekać nocy! Nie śmiałam, lękałam się, żeby mię poznali! Dla nich ja dawno umarłam... niechże widmo moje nie rzuca plamy na czyste ich imię!
Zacisnęła pięście, jednym rzutem oka obrzuciła domy, trawniki... i rzekę cichą... głęboką...
Wspomnienie o własnym dachu najwięcej trafiło do przekonania jenerała. Spojrzał na nią z ukosa.
— Hm, chora, widać, że chora... można byłoby ją...
— Trzeba się podleczyć — przemówił... zdrowie wszystko naprawi. Mam stosunki, z łatwością mógłbym umieścić na letni sezon w szpitalu...
Zająknął się... Kobieta, wpatrzona w niego uporczywie, wykrzywiła usta w szyderskim uśmiechu.
— Szpital! — zawołała i zaśmiała się długim przeraźliwym śmiechem.
Teraz zaledwo wyrwał się ten krzyk, co pierś i gardło rozsadzał. Brzmiała w nim boleść, nienawiść, pogarda, szyderstwo, słowem wszystko, z czego się składa dusza — sponiewieranych.
Nazajutrz jenerał obudził się późno; noc miał niedobrą, nogi odrętwiały pomimo ogrzanej flaneli, żołądkowa niedyspozycya dawała znać o sobie... przysłuchiwał się
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/276
Ta strona została przepisana.