sercu... z tej tylko strony wieści były pomyślne: uderzało regularnie, z powagą, właściwą wiekowi i stanowisku.
Gdy wszedł lokaj z herbatą na srebrnej tacy, pierwszem zapytaniem było:
— A jaka pogoda?
Za całą odpowiedź lokaj uchylił zieloną firankę u okna. Do pokoju zajrzało słońce jasne, wesołe, jakby tylko samo szczęście oglądać zwykło.
— A w miasteczku harmider — przemówił lokaj, podsuwając stolik z przyborem do łóżka; jakaś aktorka utopiła się... Zamilkł zdziwiony miną pana.
Jenerał usiadł; oczy otworzył szeroko, dolna warga opadła, rzadkie kosmyki włosów, sterczące na skroniach i nad czołem, czyniły twarz jego dziwnie przerażoną. Poruszył ustami, ale na słowo zdobyć się nie mógł.
— Jakieś ladaco! — uspakajał lokaj, sądząc, że pan się lęka, żeby nie stracić przyjemnego widowiska. Teatr grać będą... dziś nawet!
Jenerał opadł na poduszki. Gdy po chwili lokaj wychodził, przywołał go ode drzwi.
— Słuchaj, powiedz faktorowi, żeby się dowiedział, czy te ładne domy za parkiem, nad urwiskiem do najęcia? Wiesz o jakich mówię? Wielkim palcem wskazywał w stronę domów.
Lokaj skinął głową.
— Wiem panie. To tam właśnie utopiła się aktorka. Chodziłem patrzeć!
— Głupcze, ruszaj precz!