Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/283

Ta strona została przepisana.

ważnym mężczyznie z laską o złotej gałce poznała swego ukochanego wuja, który przybył na jej spotkanie. Przesłała mu nawet przez okno całusa na końcach paluszków. Szczęśliwą była, że go uściśnie na chwilę, śmiała się przy tem, pokazując prześliczne ząbki. Oh, bo ten wujaszek, to oryginał! Opowiedziałaby o nim tysiące anegdot, szkoda, że niema czasu.
Pożegnała towarzysza serdecznie, pewna, że się spotkają zaledwo na Józefatowej dolinie. Tymczasem ujrzała go w kwadrans potem, gdy szła z tłomoczkiem na trzecie piętro do najtańszego numeru. Pewną była, że uśmiechnął się złośliwie, jego wązkie usta stworzone do złośliwych grymasów, widziała, jak mrugnął na nią znacząco. Czyżby więc przez całą drogę studyował w niej tylko niezbyt zręczną aktorkę?
— Eh, pal go licho! — powtórzyła raz jeszcze. Co mię ten facet obchodzić może!
Najenergiczniejszy wykrzyknik niezdolny jest zabić wewnętrznego niezadowolenia. Zła była na siebie za ten fałsz przeklęty, który naraził ją na wstyd i upokorzenie. Pozostało jej to z owych czasów, kiedy obracała się w wytwornem kółku i przed bogatszemi kobietami musiała ukrywać swój niedostatek. Ależ w ostatnich latach biedy i poniewierki, z dawało jej się, że już machnęła ręką na wszystko że już nie dbała o ludzi, a z głupich pretensyj i przywilejów śmiała się oddawna. Tymczasem jakiś cherlawy „facet“ wywołał w niej odrazu wszystkie zapomniane przyzwyczajenia, pozowała przed nim na wielką panią, kłamała, nie przeczuwając, że on drwi z niej w duchu.
— Djabła zje ten, kto mię choć raz jeszcze ujrzy w tak głupiej roli. Dość już! Choć raz będę mogła być sobą... Oh, jakie to szczęście!
Pewną była, że dawno już wyrosła z wszelkiej próżności, a jednak gdy wszedł lokaj z zapytaniem o pasport