Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/285

Ta strona została przepisana.

niesionej z kotletów. Nie przyjęła! Tym sposobem zaskarbiła sobie w zupełności względy lokaja. Ile razy spotkał ją na schodach, ustępował z drogi, czekał wyprostowany nim przejdzie; widywał ją codzień wracającą z miasta z bukietem róż i jaśminu; kwiaty były tanie w tej porze; po kotlety jednak nie posyłała więcej — to głupio! musi jadać na mieście.
W istocie zaś żyła mlekiem i herbatą. Pobyt w hotelu przedłużył się nadspodziewanie, z największem niepokojem zmieniała rubla za rublem; dziś w portmonetce było już tylko kilka złotych, gdy listonosz wręczył jej następujący bilecik:
„Z przyjemnością dowiedziałem się, że Pani jesteś w mieście; służący mówił, żeś zapytywała kilkakrotnie o dzień mego powrotu; serdecznie wdzięczny jestem za pamięć, jako stary przyjaciel zasłużyłem na nią. Czekam między siódmą a ósmą. Wybacz Pani, że sam do Ciebie przyjść nie mogę; dziś zaledwo wróciłem z podróży — stare kości potrzebują wypoczynku.“
Na drugiej stronie biletu wydrukowano gotyckiemi literami: Jan Gilewicz — adwokat. Odetchnęła.
Wrócił nareszcie! Raz przecie skończy się to więzienie w dusznym pokoju, głód i wszelkie niedogodności.
Odczytała bilet raz jeszcze:
— Hm, „z przyjemnością dowiedziałem się...“ Niby nie wiedział, że przyjadę. Pewną jestem, że ten stary szachraj zamyśla okpić mię trochę. Sądzi może, że jestem dawniejszą lalką, która tyle się zna na interesach, ile pies na skórze. Ho, ho, niech darmo zębów nie ostrzy! Zresztą niech go tam! Trzeba będzie „staremu przyjacielowi“ posmarować łapy, byleby prędzej skończyć całą sprawę.
Interes był prosty; chodziło o domek i ogród, który odziedziczyła po wuju zmarłym przed dwoma tygodniami. W domku tym Gilewicz mieszkał od lat dziesięciu; wycackał go, wypieścił jak swoją własność. Tej wiosny poma-