Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/286

Ta strona została przepisana.

lował na szaro, okna zaś i drzwi na biało; dach pokrył czerwoną blachą. Gdy Lipska pierwszy raz ujrzała to dziedzictwo, uczuła serdeczną radość. Małe to było, ale czyste eleganckie, jak nowe. A jednocześnie przyszło jej na myśl, że Gilewicz zechce ją może skłonić do sprzedania — oh, wolałaby sprzedać własną duszę! Przez tyle lat tęskniła do spokojnego kąta w swoim domu. Zmusić ją przecież nie zdoła, chociaż — kto wie! Gilewicz to znany szachraj, miała do niego wstręt jeszcze wówczas, gdy jako kancelista służył w biurze jej ojca. Łaszczył się zwykle do niej, jak wytresowany wyżeł, całował po rękach, nazywał panną Anną, chociaż była jeszcze maleńką, i sługi nawet Andzią ją nazywały; zdejmował jej kalosze, gdy wróciła ze spaceru i gotów był zawsze do wszelkich usług.
— Pan Jan, to stworzony na lokaja — rzekła mu raz w obecności ojca. On zaśmiał się, schwycił za rączkę i pocałował gorąco.
— Oh, panie naczelniku, ta nasza panna Anna, to takie rozumne, takie bystre dziecko, że, dalibóg, człek nieraz własnym uszom nie wierzy, słuchając jej gawędy.
I znowu chciał pocałować w rączkę.
— Czemu pan Jan nosa nie uciera! — zawołała, chowając ręce za plecy, zawsze... oślini! Fi! proszę mię nigdy nie całować, ja się brzydzę! ja pana nie cierpię!
— Oj, co to za aniołek! — szeptał zachwycony, spoglądając na pana naczelnika, to na maleńkie arcydzieło, które umiało już wypowiedzieć tyle pięknych rzeczy.
Ojciec zauważył, że nie należy każdemu mówić w oczy, co się o nim myśli.
— Ależ panie naczelniku, cóż to szkodzi, że panienka zabawi się trochę moim kosztem. To honor dla mnie! Ja radbym...
Skrobał się przytem za uchem z głupowato chytrym uśmiechem. Czasami próbował przynosić jej pomarańcze i cukierki w ładnych pudełkach; pomimo to pozostała na