Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/291

Ta strona została przepisana.

decznie, jak tylko zwrócili się w pustą uliczkę. Coraz częściej żałowała, że została wychowaną tylko na wielką panią, teraz chciałaby mieć dużo sił i rozumu. Ile razy rozmawiał z nią o swej rozprawie, którą przygotowywał na stopień doktora, słuchała uważnie, patrząc mu w twarz swemi ślicznemi oczami, usiłując zrozumieć i zapamiętać, o czem mówił. On to widział, rozumiał, że w niej budzi się powoli dusza człowieka i roił sobie, że pogodzi się z położeniem, że zrozumie go w zupełności. Była to najpiękniejsza epoka w jego życiu. Tymczasem chudł, kaszlał, wieczorami miewał rozpalone dłonie i policzki, pracę zaniedbywał, nie rozcinał dzienników, książek nie otwierał wcale, siedział niby nad rozprawą, a ile razy żona zbliżyła się do biurka, zwracał na nią szklanne wejrzenie, patrzał długo, jakby się namyślał, co z tym fantem zrobić? Miał już wówczas paltot na puchu, popielaty fular i ciepłe kalosze; żona uszyła mu kaftan z białej flaneli i pilnowała, żeby go nakładał codziennie, bała się choroby, o śmierci nie myślała nigdy! Zamyślał się coraz częściej; czuł próżnię w płucach, spluwał krwią, a po grzbiecie przebiegały dreszcze, od których krzepł cały organizm. Zamknąłby oczy bez żalu; kilkanaście łlat walki z biedą zobojętniły go na wszelką zmianę; w szarem życiu była tylko jedna żyłka, po której krążyła najlepsza krew jego serca.
— Jak umrę... ona zmarnieje!
Myśl ta paliła mózg i serce, próbował łudzić się nadzieją: dawniej nigdy nie stawał przed lustrem, teraz przyglądał się uważnie. Zmiana widoczna: skronie wklęsły, oczy zapadły, nos się wydłużył i ścieniał. Do szpitala wlecze się teraz przez trzy kwadranse, a jeszcze przed dwoma miesiącami tę samą przestrzeń w kwadrans przebywał: trudno się łudzić! Śmierci śmiało w oczy spogląda. Czasami, gdy jest pewnym, że żona go nie widzi, chodząc po pokoju, zatrzymuje się w najciemniejszym kącie, i, spojrzawszy ukradkiem na prawo, na lewo, podnosi na nią