Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/302

Ta strona została przepisana.

miątka po mężu; nie rozstawała się z nim nigdy, na noc wieszała go nad łóżkiem, w chwilach bezsilnej rozpaczy całowała gorąco, niby cudowne relikwie. Rozpacz ustępowała miejsca odrętwieniu, oczy otwierały się szeroko, konwencyonalnie uśmiechnięta twarzyczka przybierała znowu lalkowaty wyraz: zegarek uderzał głośniej — niż serce.
Podczas tej apatyi, graniczącej ze śmiercią, otrzymała list Gilewicza z lakonicznem zawiadomieniem o śmierci wuja.
— Nareszcie!
Było to pierwsze słowo, jakie wyrzekła po przyczytaniu. Miała kąt własny. Odrazu nie mogła temu uwierzyć. Czuła jednak, że należy... przedstawić się porządnie. Przed wyjazdem kupiła białą, gazową woalkę i duńskie rękawiczki; spieniężywszy materac, poduszkę, resztę odzieży, kupiła ciastek na drogę i blet drugiej klasy; było to niejako wynagrodzenie za przecierpiany niedostatek — w nowem życiu spotkała się ze starą słabością,
Wychodząc do Gilewicza, przystroiła się starannie: włożyła jedyną swą suknię z czarnego każmiru i starą jedwabną okrywkę, we włosy, niżej kapelusza wpięła biały narcyz; chciała wyglądać porządnie i wesoło zarazem, pragnęła ukryć przed nim ślady nędznej przeszłości. Pewną była, że to on buntował przeciw niej wuja, że okradał go, nadużywał, może nawet wyłudził coś dla siebie. Gdyby jej powiedziano, że Gilewicz zabił starego i zjadł, nie uwierzyłaby może, ale i niezaprzeczała, tak szczerą nienawiść czuła do tego intryganta, plotkarza, dzięki któremu musiała biedę klepać tyle czasu. Oho, prędzej spalę swój domek, niż odprzedam go temu złoczyńcy — myślała.
Lokajowi oznajmiła, że dziś wyjeżdża i kazała przygotować rachunek. Tydzień niewoli w dusznym hotelu zniecierpliwił ją ostatecznie; sypiała po całych dniach, albo wyglądała przez okno; zrana wychodziła zwykle dowiadywać się, czy nie przyjechał Gilewicz. Wówczas spotykała