Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/311

Ta strona została przepisana.

skupiło się gdzieś w ogrodach i na przechadzkach; na odległej uliczce pusto, ani żywego ducha, jękliwe głosy szarmantki dolatują zdaleka. Lipska szła jak senna; spoglądała na swój bukiet, zapięła starannie rękawiczki; wzrok jej czepiał się kawałka papieru leżącego na bruku, to jakiejś gałązki wyglądającej po nad parkanem; nogi drżały trochę, parę razy przysłoniła się do muru i szła dalej. Żadnej jaśniejszej myśli, żadnego określonego planu! Na końcu ulicy spostrzegła ławeczkę przed domem.
— Usiądę tu — pomyślała; zrównawszy się z bramą, poszła dalej. Stróż wyjdzie, ofuknie, albo odpędzi.
Przez chwilę myślała nad tem, jacy ci stróże wogóle są brutalni. Ten z ławeczki pewnoby jej nawymyślał. Pies jakiś głodny, skulony, z podźwigniętym ogonem wybiegł z podwórka, i, przeciskając się koło muru, otarł się o jej suknię; obejrzała się za nim.
— Jaki chudy pies! szerści nie ma na grzbiecie! pewno gorącą wodą obleli... może do cudzej kuchni wlazł... Oh, ci ludzie... nie mają wcale litości!
Ona nie uczyniła krzywdy żadnemu zwierzęciu... nigdy! Ale dlaczego teraz przypomniała sobie o tem? Szła dalej już nie myśląc o niczem; ociężałą głowę przechylała z ramienia na ramię, ustami obrywała z bukietu listek po listku, gryzła przez chwilę i zrywała drugi. Była doskonale spokojną, tylko w piersiach kołatało coś dziwnie.
Weszła na ulicę, przy której mieszkała. Teraz dopiero ocknęła się w niej świadomość położenia. Trzeba zapłacić w hotelu i wyjechać... dokąd? Nie miała pieniędzy i nic do sprzedania. Ma zegarek... srebrny zegarek męża... ale czyż nie śni?... może straciła?... Nie! czuje go pod ręką za stanikiem... Żeby się upewnić, wyciągnęła ostrożnie, przyłożyła do ucha — idzie! Sprzeda go jutro! W sercu bolało dotkliwie, gorąca krew oblała ją od stóp do głowy.
— Ile za niego dadzą? Tak, ile dadzą? — powtarzała machinalnie. Skupiała myśli, oczy rozszerzyły się,