Piotr drgnął, otworzył oczy; o krok jeden przed nim chłopak z wyciągniętą szyją zaglądał do rowu; pod stopami jego piasczysty brzeg poszarpany, poobrywany ulewą usuwał się... Piotr uczuł gwałtowną chęć trącić go kolanem — już nawet...
W tem chłopak wyprostował się, odskoczył kilka kroków.
— Niech on przepadnie! Ot huczy, a głęboko tam być musi — powtarzał z głupowatym uśmiechem.
— Głęboko... głękoko, powtórzył Piotr, patrząc na niego szeroko rozwartemi oczami. Przyrósł do miejsca — niepokój, żal, boleść jakby w ziemię poszły — wszystko zamarło, zdrętwiało. On słuchał — słuchał, jak ciało chłopca stacza się po kamienistym brzegu, słyszał jak łamały się gałązki jałowcu i brzózek rosnących w jarze!
— Chodźmy! Strach patrzeć na tę przepaść — zawołał chłopak i poszedł naprzód zwolna.
Piotr patrzył za nim.
— Żeby nie on... byłoby już miejsce!
Żałował, że nie strącił go w przepaść, taką dobrą miał sposobność ku temu! Obejrzał się; zdawało mu się, że ktoś go podsłuchuje. Uczuł nawet gorący oddech nad uchem. Nigdzie ani żywej istoty; tylko ciemne chmury spuszczały się coraz niżej, a noc ciemniejsza jeszcze słała się dokoła. Przyśpieszył kroku, chciał uciec z tego strasznego miejsca.
— A jednakże... żeby nie ten chłopak!... szumiało mu w uszach bez przerwy.
Szedł teraz obok niego, spoglądał, jak zmęczony, z trudnością nogi ciągnął po piasku. Piotr przeciwnie, chociaż od rana nic w ustach nie miał, czuł w sobie gorączkową siłę. Coraz częściej spozierał na cienką postać towarzysza, nie byłoby go już, żeby myśl o strąceniu zawitała do głowy trochę prędzej. Jeszcze raz spóźnił się się dzisiaj!
Nie sądzono widocznie.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/38
Ta strona została przepisana.