Położył okazałą parę do cebrzyka.
Ksiądz zmierzył bystrem okiem, przeliczyć jednak nie mógł, gdyż raki, ogrzane słońcem, ruszały się, pełzały, usiłując wydostać się na wierzch.
— Niech i tak będzie! Licz dalej.
Jegomość sapał z całych piersi, a łysina i czoło pokryte były własną swoją rosą.
— Odpocznij chwilkę, nic pilnego, nie uciekną. Ależ ufetowałeś mię bracie, bodaj ci Bóg zapłacił. Dawno już nie miałem takiego balu. Sztuka w sztukę jak jeden.
Mówiąc, szukał tabakierki w koło cebrzyka, spojrzał za siebie, a znalazłszy, wziął szczyptę i poczęstował sąsiada. Ten zasunął palce ostrożnie, a patrząc księdzu w oczy, wyjął odrobinę, na którą uśmiechnął się drwiąco jego nos ogromny, granatowy, przyzwyczajony widocznie do więcej radykalnych porcyj. Zażyli. Ksiądz kichnął, a jegomość skrzywił się tylko.
— Cóż to? nie mocna? Sam przyrządzałem, i zdaje mi się, że ma dość siły. Czasami o mało nosa w powietrze nie wysadzi!
— Mocna, najmocniejsza! zakręciła we łbie, w nosie, w gardle nawet!
— To czemuż nie kichnąłeś?
— Nie śmiałem, dziekanie dobrodzieju! Nie śmiałem! Takie rzeczy dobre sam na sam, albo w mniej szanownem towarzystwie.
— Eh! to już zbyteczna ceremonja! Jabym i w niebie kichnął, żeby mię na prawdę w nosie zakręciło!
Skromny jegomość uśmiechnął się z przymileniem. Przysiadł i zaczął znowu wybierać raki z worka. Miał na sobie surdut szaraczkowy, zapięty na białe kościane guziki; szyja okręcona czerwoną chustką, z pod której wyglądał czysty kołnierz od koszuli; buty wyczyszczone starannie; na czole szrama od ciasnej czapki, słowem, wyglądał jak gość.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/41
Ta strona została przepisana.