W którymś tam roku, dawno upłynionym, wałęsając się po świecie, zawadziłem o Homburg. Patryarckalny landgraf usunął się już był do mogiły przed żelaznym księciem, sławne karpie znikły w pruskich żołądkach, ze wszystkich tedy osobliwości pozostała jeszcze ruleta i znakomite trente et quarente.
Nie wiem, jak tam dawniej bywało w przybytku ślepej fortuny; w tym zaś czasie, gdy dni kontraktu były policzone, a pruski żołnierz przypominał o tem na każdym kroku, gra wrzała szalona. Wszystkie narodowości składały kosmopolityczne złoto na ołtarzu ślepej bogini; wszyscy obecni tworzyli jeden naród o olbrzymiem sercu, bijącem do jednej idei; tamto właśnie następowało idealne zespolenie umysłów, chęci, dążności ku jednemu celowi. Nie znam idei, któraby w tak licznym zastępie, tak zgodne unisono wywołać mogła!
Zaledwo wręczyłem pasport kelnerowi, a nie zdążyłem jeszcze rozpakować rzeczy i przyjrzeć się własnej brodzie i wąsom, gdy lokaj hotelowy wręczył mi bilet ozdobny tytułem „barona i von.“ Zaliczywszy niespodziany honor na karb taniej niemieckiej grzeczności, z biletu skorzystałem tegoż wieczoru: otwierał on mi bowiem wolny wstęp do kursalu. Byłem już oczekiwany przez dwóch rodaków, którzy wyprzedzili mię na dni parę do Homburgu. Gdzież
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/45
Ta strona została przepisana.
TRZY SPOTKANIA.