naszych niema! Przy rulecie zabawiłem krótko; przyczepiwszy się na dziesiątą część do współki, zemknąłem, przekonawszy się, że fortuna ze mną w jednym pokoju zgodzić się nie może, że kiedy ja wchodzę drzwiami, ona oknem wybiega. Nie chcąc więc jej płoszyć we własnym przybytku, wyszedłem, sądząc, że może za grzeczność odpłaci grzecznością, choć w dziesiątej części.
Nie spotkałem nigdzie zimowej przechadzki, urządzonej z większym gustem i przepychem. Olbrzymi korytarz, a raczej wąska sala, ciągnąca się wzdłuż całego gmachu, tworzyła jedną aleję egzotycznych krzewów w pełnym rozkwicie. Ustawione w kilka rzędów, okrywały ściany, sięgały gałązkami do sufitu. Światło tysiąca kryształowych lamp raziło trochę nieoswojone oczy; a za ścianą z kwiatów i kolumn brzmiała rozkoszna orkiestra Garbiego. Wprawdzie i w tym raju, skradzionym całkowicie z arabskich bajek, spotykałem zrozpaczonych z dzikiem wejrzeniem, ze zbladłemi ustami, istnych aktorów w ostatnim akcie tragedyi. Tylko, że tu sceną było życie, a aktorami — zrujnowani bogacze. Fortuna nie zdołała mię okiełznać ostatecznie; mieliśmy z sobą stare rachunki, w których ja bywałem zawsze poszkodowany; więc tak odrazu nie dałem się popbić urokiem jej błyszczących oczu; a chociaż nutka ogólnego unisona zaczynała już wkradać się do moich uszu, serce i umysł były dość swobodne, żeby się napawać rozkosznem otoczeniem, żeby się przenieść myślą gdzieś daleko, do ciemnych borów, do szarej roli, do starego dworu na Litwie, o której i w raju zapomnieć trudno, gdyż zbyt już zrosła się z sercem i pamięcią.
Wśród licznych spacerujących zwrócił moją uwagę młody mężczyzna, wspaniałej, a zarazem dziwnie ujmującej powierzchowności. Jasny blondyn, z ciemniejszym nieco zarostem, twarz miał owalną, świeżą cerę, oczy duże, ciemne, fizyognomia tchęła życiem, swobodą, na ustach drgał bez przerwy trochę drwiący uśmiech. Odziany w marynarkę
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/46
Ta strona została przepisana.