— Jak sobie chcesz moja jejmość — odrzekłem — ja się ztąd nie ruszę. Iść nie mam dokąd, a tu u was przynajmniej za kark nie leje.
— Nu, wielmożny pan żartuje — odrzekła uśmiechnięta i zaniepokojona. Co ja zrobię, kiedy niema miejsca? Po dwóch i po trzech panów w jednym pokoju stoi.
Nagle myśl jakaś szczęśliwa błysła w jej przemyślnym mózgu:
— Tu... tu jest pan Czop — rzekła ciszej — wielmożny pan pewno jego zna? On aż trzy pokoje zajął! Możeby on ustąpił, albo jak, żeby panowie z sobą pogadali.
— Który Czop?
— Pan Józef z Jaworu.
— Cóż on tu robi?
— Kto jego wie? Za interesami. Jeżeli pan chce, ja mogę się spytać?
— Pytaj się nietylko Czopa, ale wszystkich, którzy tu są; bo ja uprzedzam, że stąd nie wyjdę i jeszcze furmana swego przyprowadzę; on też nie może nocować na deszczu. Żeby to jeszcze konie i bryczkę. Obejrzałem się po izbie, założonej betami, sięgającemi pod sufit.
— Dla koni i furmana miejsce będzie — odrzekła, wysuwając się za drzwi.
Wyszedłem za nią do sieni; dzielącej karczmę na dwie połowy. Stałem, wyczekując, jakiego też dobrodzieja, sąsiada, znajomego los mi ześle, gdy za drzwiami usłyszałem głos męski, trochę ochrypły:
— Ależ bardzo chętnie... w drugim pokoju można się rozlokować.
— No, przecież! Byłem już trochę niespokojny. Pomimo wykazanej energii, gdyby przyszło wybierać między wonną izbą i ciemną, dżdżystą nocą, nie wiem, czemu bym oddał pierwszeństwo.
Gospodyni ukazała się na progu.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/52
Ta strona została przepisana.