Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/56

Ta strona została przepisana.

— Czekałem, jasny panie — odrzekł zdławionym głosem — ale dłużej trudno.
— Mój panie Malewicz — przerwał Czop.
— Malecki — poprawił szlachcic..
— Wszak musisz mieć interesa, wierzycieli tak dobrze jak i ja, wiesz zatem, że są okoliczności, w których najmniejszego nawet długu spłacić niepodobna, dług pański oparty na Malinówce...
— Którą bank na sprzedaż wystawił.
— Ale jeszcze nie sprzedał. Zresztą wszelkie długi oparte są przedewszystkiem na mojem sumieniu, a ja, chociażbym nawet miał zostać bez dachu krzywdy ludziom nie zrobię.
— Ja to wiem... spokojny jestem... ale tymczasem żyć trzeba.
— Sam sobie winien jesteś panie Malczewski; trzymałeś Malinówkę przez lat sześć w zastawie, ja cię nie nie wyprawiałem, owszem, chciałem przedłużyć termin.
— Nie mogłem gospodarzyć na wielkim majątku... źle szło... lata były ciężkie.
— Więc jeżeli panu przy małych wydatkach ciężkie lata dały się we znaki, cóż mówić o mnie — przerwał Czop z gorzkim uśmiechem.
Milczeli przez chwilę. Czop gryzł usta, poruszał nozdrzami, spoglądał na Małeckiego ukradkiem, a ile razy spotkał się z jego wzrokiem, spuszczał oczy spiesznie.
— Przynajmniej, żeby pan łaskaw naznaczyć termin — przemówił z rezygnacyą, patrząc na niego. Mimowolnie przyszły mi na myśl wczorajsze moje szkapy.
— Tego zrobić nie mogę... gdyż sam nie wiem...
— Więc tak czekać bez terminu, bez procentu — zawołał zaczerwiony, ze łzami w oczach — tak być nie może. Ja sam żyję długami z rodziną.