Trudno mi było wierzyć, że wykrzyknik ten, pełen swobodnej wesołości, wydobył się z przygnębionej przed chwilą piersi Czopa. A jednak tak było. Ujrzałem, jak uśmiechnięty, wesoły prowadził za ramię jakiegoś szaraczkowego jegomościa i usadowił go na krześle przy stole.
— Siadajże, siadaj panie Piotrze! — zawołał, zrzucając futro na podłogę, żeby krzesło oswobodzić. Ależ wyglądasz szanownieńki, dalibóg, o lat dwadzieścia młodszy, niż kiedy cię ostatni raz widziałem. Ot, co znaczy spokojne życie... pieniążki!
Uderzył go po ramieniu, patrzał w twarz, śmiał się na całe gardło, słowem, i w mowie i w ruchach starał się być... popularnym. Mały człowieczek, z czarną nisko podstrzyżoną czupryną, szeroką twarzą i malutkiemi oczyma, uśmiechał się trochę zakłopotany, oparł obie dłonie na kolanach i milczał.
— Herbatki wypijesz, ma się rozumieć, a może koniaczku przedtem, co? Można, nieprawdaż? No, za moje zdrowie, a ja za twoje. Ot, tak! Nalał dwa kieliszki, wychylili obaj. To lepsze, niż ciepła woda! Cha, cha, prawda? Tymczasem nalewał herbatę, podał szklankę gościowi.
— Jakże żona, dziatki? Toż wszystko moi starzy znajomi.
— Dziękować Bogu, tak sobie. Nie źle... Jak pańskie zdrowie — przemówił nareszcie pan Piotr.
— Ot, jak widzisz, dobrze, bardzo dobrze. Założył nogę za nogę, jedną rękę przerzucił na poręcz krzesła, drugą bębnił niecierpliwie po stole. O interesa twoje to i pytać nie warto. Prawda? Siedzisz, jak u Boga za piecem, co? Pieniędzy więcej niż potrzeba?
— Jest, chwała Bogu... chleba kawałek.. to i żyje się jakkolwiek.
— No, a cóż mój interes? — zawołał Czop, zmieniając głos z wesołego na poważny.
P. Piotr zapijał herbatę i milczał.
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/58
Ta strona została przepisana.