Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/74

Ta strona została przepisana.

— Teraz nieprędko. Jak będę miała pieniądze, przyjadę położyć kamień na... grobie; ale i to może za lat parę, nie prędzej!
— Dawno pani opuściła te strony?
— Od pięciu Lat; ale każdego roku na tydzień, na dwa, przyjeżdżałam do ojca; na dłużej nie mogłam. On żył w takiej nędzy, a zdradzić się z tem przedemną nie chciał, i pomódz nie było sposobu! Ile razy posyłałam mu zaoszczędzonych kilka rubli, zwracał mi je następną pocztą z krótkim dopiskiem: uczyć się i mrzeć głodem — ciężko; próbowałem sam tego, więc drugim nie życzę! Czekajmy, później zwalę się na twoje barki całym ciężarem niedołężnej starości. Czekajmy! powtórzyła z gorzkim uśmiechem. Czułem, jak ręka jej zadrżała pod mojem ramieniem.
— Tych wakacyj nie przyjeżdżałam wcale — mówiła po chwilowem milczeniu — zdarzała się dobra korepetycya na wsi. Pojechałam zaraz po zamknięciu kursów... Sam mię o to prosił! Oh, bo już w domu u niego... i chleba nawet nie było! Liczyłam, że w jesieni może zobaczę go jeszcze.
—. A przed kilku laty wyglądał jeszcze tak rzeźwo — rzekłem, usiłując zwrócić wspomnienie w weselsze czasy.
— Nędza go zniszczyła! Kiedy wyprawił mię na kursa, przez dwa pierwsze lata przysyłał mi ile mógł, to jest wszystko, co miał. Sprzedał nawet swój ogród ulubiony! A wszystko to dla mnie! Dotąd cieszyłam się nadzieją, że mu oddam stokrotnie, że choć przed śmiercią odpocznie przy mnie. Dziś pozostało sieroctwo i najboleśniejszy wyrzut sumienia.
Przeszliśmy kilka razy wzdłuż dworca,
— Dokąd pani jedzie — spytałem.
— Do Petersburga. Mam jeszcze rok nauki przed sobą.
— Co pani studyuje?
— Medycynę — odrzekła z dziwnym jakimś uśmiechem. To daje chleb najpewniejszy, a mnie przedewszyst-