Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/80

Ta strona została przepisana.

Nim lokaj spełnił rozkaz, p. Fortunat rzucił jeszcze ostatni coup d’oeil w zwierciadło!
Co za wytworny spokój w całej postawie! Ani śladu trwożnych myśli! Wyglądał jak brudna ręka w balowej rękawiczce.
Wyszedł z gabinetu: chód miał elastyczny, głowę niósł z wysoka, usta ułożyły się nakoniec do grzecznego uśmiechu.
— Czy wolno? — spytał, zatrzymując się przed pokojem żony, i nie czekając odpowiedzi otworzył drzwi szeroko; zatrzymał się na progu zdumiony — brwi zbiegły się, usta zadrgały jak w febrze.
W rogu pokoju, na sofie, siedziała młoda, ładna kobieta w ciemnej skromnej sukni; pochylona naprzód, wpatrywała się w ogień, gorejący na kominku. Na toalecie paliła się lampka, przysłonięta białym abażurem. P. Fortunat patrzał na żonę przez chwilę.
— Już po dziesiątej! — rzekł zdławionym głosem.
Skłoniła głowę, nieprzestając wpatrywać się w ogień.
P. Fortunat zbliżył się posuwistym krokiem, oparł obie dłonie na stoliku, stojącym przed sofą; pochylony, zasłonił sobą kominek.
— Czemu nie ubierasz się? — spytał: głos jego brzmiał jak głuchy grzmot przed burzą.
— Mówiłam przecie, że nie jadę — rzekła kobieta, wsuwając się wgłąb sofy i patrząc przed siebie, zadumana.
Wyprostował się, zatarł ręce, aż w stawach trzasnęły.
— A!... więc to nie był żart! — zawołał i zgrzytnął żabami. Czy mogę wiedzieć przyczynę uporu?
Milczała.
— A jeżelibym prosił... wymagał? — dodał z przyciskiem.
Podniosła głowę, wpatrzyła się w niego uważnie. Ogień zanadto ogrzewał — frak; p. Fortunat odsunął stolik, rzucił kapelusz na sofę, usiadł, z gracyą rozchyliwszy poły,