Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/88

Ta strona została przepisana.

w nich dzień jeden, na drugi rzucił je w kąt, trzewiki jak kajdany tamowały mu swobodę; wyrwał się boso z chaty i zdawało mu się, świat szerszy, a u nóg skrzydła wyrośły. Zima nie wieczysta — miesiąc, drugi, a i słonko wiosenne zaświeci. Ale na wiosnę matka straszy terminem, książką... „Na wiosnę, powiada, posługa lżejsza, sama podołam, a takiego draba trzymać pod fartuchem nie godzi się; niech idzie w ludzi uczyć się pracować, żeby sam miał za co ręce zaczepić, jak wyrośnie.“ Jaśko nie traci rozumu; termin — to jeszcze nie bieda, a książka — to nawet ciekawa rzecz! I tak już nieraz w palce ugryzł siebie, widząc, jak dzieci szewca czytały, a on stał przed niemi, patrzał w książkę, a rozumiał na niej tyle, co Żuczek drzemiący pod piecem.
— Oddacie do terminu, to i oddawajcie sobie — mawiał najzupełniej pogodzony ze swym losem; mnie jeszcze i lepiej! Tylko przychodźcie często do mnie, bo tak sam... bez was... między obcymi nie wyżyję, ucieknę... dalibóg! Przyjdziecie, co? raz w tydzień?...
— Przyjdę mazgaju i dwa, a gdzie mnie chodzić jeśli nie do ciebie? Wzdłuż i wszerz świat przejść, to prócz tych, co w ziemi leżą, ani żywego ducha nie zostało. Ciebie wykieruję na człowieka, to choć będę miała gdzie na starość głowę przyłożyć.
Daremnie się kłopotała o przyszłość!
Jeszcze śnieg nie zaczął topnieć na dachach, do wiosny daleko, a tu jak podskoczył kaszel, tak dzień i noc z nim spokoju nie ma. Nogi jakby cudze, ledwie zwlec z łóżka ma siłę... po izbie pokrząta się jakkolwiek, ale już nawet w piecu napalić nie może. Jaśko uwijał się za nią i za siebie, a tylko gdy wróci z chłodu i w izbie nie zastanie ani zapachu zimnej strawy, to mu trochę markotno jakoś... Ale tyle tego! Kupił chleba, wody w domu było podostatkiem, i przebył jakoś tydzień, drugi. A z matką