chwiać się zaczęły... w uszach wciąż brzęczało: „Nie kradnij!“ Usta zadrgały, o mało się nie rozpłakał, tak go żal jakiś ścisnął za gardło.. gdy w tem Józiek szturgnął go łokciem i pociągnął za rękaw:
— Patrzaj, Antek malarczuk, ot tam koło chorągwi... widzisz? Na książce czyta! Myśli, że wielki frant!
Wykrzywił usta szyderczo — oczy zaiskrzyły się złośliwie.
— Chodź, dosyć już tego dobrego! — szepnął.
We drzwiach nałożył czapkę i powlókł się naprzód. Drogą zły był, jakby markotny czegoś, nie mówił ani słowa. Przyszli na placyk przed bonifraterskim kościołem. Słonko grzało, miejscami trawka zieleniła się na dobre, powietrze pachniało wiosną... Przysiedli pod krzakiem. Jaśko pochylił głowę, mrużył oczy, słonko grzało go w plecy, a wiosenne powietrze tak jakoś do snu kłoniło. Józiek zgarbił się, głowę oparł na kolana i patrzał ponuro przed siebie, zmarszczył czoto, włosy najeżyły mu się, wyglądał raczej na steranego włóczęgę, niż na podrostka wyszłego zaledwie z lat dziecinnych.
— Spisz! — rzekł, trącając Jaśka w ramię. Jaśko podniósł głowę.
— Ten Antek, to dureń — mówił dalej, jakby do siebie, był dawniej razem ze mną u szewca... teraz on niby czeladnik... majstrem będzie... taki on będzie majster jak ja muzykant! Chorągiew niesie za procesyą... chłopcy czapki przed nim zdejmują... figura! Wykrzywił się szyderczo. Żeby ja chciał, takby dat jemu w łeb kamieniem, i cóżby mi kto zrobił? Eh, tylko nie chcę!
Splunął przez zęby, odwrócił głową.
— Byłeś u szewca — spytał Jaśko.
Milczał, chude palce zasunął we włosy twarde jak szczecina.
— A był — odrzekł po chwili — uczył się dwa lata i nauczył się wiele! Zamiatał stancyę, nosił wodę, chodził
Strona:Ostoja - Szkice i obrazki.djvu/95
Ta strona została przepisana.