łysanego rytmach, w pieściwej serenady tonach i jakby w słowach co najtkliwszych dla uczuć biesiadnych. Pod smyczkiem muzyka przypochlebnym pulsował ten walc na wety uczty podany głębokim oddechem sytości. I płakały równocześnie struny w serenady zew, jakby przed tą dwoistą czarą kobiecej pieszczoty podawanej bladym młodzieńcom na pół obnażonych piersi ponętą:
»Do Ciebie płyną te rzewne tony,
O wymarzony
Błogi śnie«.
Cichy fiolet Wandzinych oczu wysączył z głębi swej najczystszej łzy ubłożenia.
Nina nie wypuszczała dłoni Bolesława z swej garści krzepkiej.
Bajukać umiecież wy tu życie! — rozległo się nagle głośnym basem, — mistrze wy tu jesteście w dusz usypianiu: stare głowy odurniać, młode oczadzać!... Sam czortby głowę na kolanach kobiecych cicho złożył, ogonek by przez ramię przerzucił, kieliszek by wąchał, pókiby nie zasnął — »O, wymarzony, błogi śnie«. — Ot i szczęście wasze dzisiejsze!
— Kwietyzm, — uzwięźlał to wszystko Wojciech Stanisławowicz lakoniczną abstrakcyą. Mruknął ją sobie w nos.