Strona:Ozimina.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

płomienia się żadna ambicya, żaden czyn: namiętności stały się tu wewnętrzne. Tfu!... I cóż dziwnego, że gdy je wir obcego, pogodniejszego życia porwie, unurza napewno. Wy już tylko własnem powietrzem oddychać możecie, jak te odmieńce, te płazy podziemne — i jak one krwawicie na słońcu, które wszystkie inne stworzenia ożywia... Ból i ból w miłości! — zatrzęsło się piersiowym śmiechem jej ciało potężne. — Och, jak ja was tu znam! A pod bólem nizkość — i niesyte potem zemsty znęcanie się nad życiem, i wypaskudzanie się każdemu w jego najcichszą pogodę. O, jakimże zadawnionym wstrętem przejmuje mnie te to bagno smutku północne, chłonące w siebie najbujniejsze zadatki życia... Boże, jak ja tu tonęłam, jak ja tu beznadziejnie tonęłam!... To samo, co tu między wami uczyniłoby ze mnie dziewkę waszą, niosło mnie tam na świecie wzwyż. Bo taką jest tam cena dusznej pogody, radosności życia, żywiołu, które nie wiadomo kiedy i jak przetapiają się tam na wolę i energię.
Roztrzęsły się te jej piersi wielkie w skrzydłach rotundy: poniosło wymowę kobiecą tam, gdzie się ona zwykle kończy, — w szczerość bezwzględną.
— Tam na świecie, — mówiła, patrząc nań wyniośle, — tam na świecie szanują mnie kochankowie moi. A każdy jest dla ludzi kimś, — ja zaś patrzałam na to stawanie się każdego z nich... Przyjeżdżam tu po latach — (zamachała rękami koło oczu) — och, te odżyłe zmory me dziewczęce! Patrzę, rozpytuję: — każdy jest najdoskonalej niczem, ale za to »tęskni«, lub w szla-