kownik, nie spuszczając z niego oczu badawczych. — W duszy ni na kopiejkę odporności na cobądź. Więc sołdat to, dlatego właśnie, nienajgorszy, — mimo wszystko... A tamto rwanie się do rewolweru znamienne jest przecie! Uu, nie dobre! Ciekawe, przeciekawe, jak każdego z takich do broni czy noża nieodpornie wtedy ciągnie. A bo taki wie na co? po co? na jaką potrzebę? Ciągnie, — i tyle!... Więc znowuż: materyał to wojenny nienajgorszy.
Bujna, zuchowata, roziskrzona w oczach pewność siebie rozświetliła mu wprost twarz całą w tej medytacyi nad kruchością duszy człowieczej.
— A takich na wojnie każdej mało? — pytał zadumy swej. — Którzy giną, którzy dalej idą; najgorszych tylko pociągami całymi odsyłamy precz. W ogniu na nic taki: — o! boi się. (Pułkownik gestami rąk przy twarzy imitował raczej zażenowanie.) — Boi się!... Ale gdy przyjdzie na bagnety, oko w oko, o własną skórę: — uch! nie daj Bóg, jak się taki bije! — Jakbym go widział z ruskim sztykiem w dłoni na szańce po surowowsku idącym.
Twardo nakazał służbie, żeby go ubrała w palto.
— Do jutra, w koszarach! — rzucił na pożegnanie.
Patrząc za odchodzącym, począł się uśmiechać jadowicie pod wąsem krzaczastym.
— Mięso armatnie?... Bardzo to zaszczytny koniec dla takiego, który był przez całe życie mięsem dla kobiet.
Nagle zwrócił się na pięcie w stronę drzwi do salonu.
— Miałbym ja ochotę chwycić cię paniczu w garście
Strona:Ozimina.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.