obie i szwyrnąć tam, na środek: między te kobiety wasze. Dokończają przecie, dogryzają resztek waszych tu sił!
Komierowski krwawą swą chustę wciąż do czoła cisnąc, patrzał chmurnie za odchodzącym i wnet potem przeniósł takie spojrzenie na pułkownika, że mu ono zmyliło nagle kierunek zainteresowań.
— A wam, staremu, panie Komierowki, wstyd w takie bojowania uliczne leźć.
— Takie i bojowanie nasze! — odmruknął, patrząc mu nieufnie w oczy.
Lecz pułkownik przeniósł podniecenie swej przenikliwości i na niego wraz z bystrym błyskiem siwych oczu:
— Ot, co ja wam powiem, panie Michale... Tfu! i »Michale«, powiedziałem, — odmachnął się jak od zmory, ledwo powściągnąwszy rękę od przeżegnania się szybkiego. — Ot, co ja wam powiedzieć chciał, panie Komierowski: chodźcie wy z nami ochotnikiem na tę wojnę. Czujęż ja człowieka i w was, wiem, gdzie duszy trzeba. Nu i śmieję się! Polityki tam macie inne, — swoje. Napluć i na politykę. Będziecie tam na polu bitwy, czy nie będziecie, polityki to nie zmieni, ni naszej, ni waszej. A zdrowia dusznego przybędzie — nie tylko wam; wierzcie!... Lepiej takie ot rany w ciemne kąty własnego domu nieść i z niemi się kryć? I truć duszę
Strona:Ozimina.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.