Strona:Ozimina.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.


— Zresztą, tfu! czort! napluć na to. Ryją ludzie po swoich i cudzych duszach, bo dzieła męskiego niema. Ot, raz jeszcze: chodźcie wy z nami na tę wojnę, panie Komierowski!
Ale ranny opadł był tymczasem w sił zmaganiu i, cofając się do pokojów, uwisł prawie ramieniem na framudze drzwi. Zwrócony twarzą do pułkownika, nie śpieszył się z odpowiedzią jak człowiek osłabły:
— A lepsza dola stryja Michała, panie?...
— Niech spoczywa cicho.



Ledwo drzwi zamknęły się za nim, skrzyżowały pułkownikowi zadumę inne myśli: spojrzał bokiem w strony pokoju, w którym minął był tak niedawno Ninę i Bolesława, zmieszanych ogromnie.
»Ślepe dusze mają tu kobiety, — mówił po chwili do siebie, — i zmylone instynkty; już im największa słabość mężczyzn najtkliwsze uczucia rodzi... A ty przecie z tych tu lepszych: — życiu rada tymczasem, przerada! Odważne bywają takie, harde w sobie i nienawidzieć umiejące: wojennemu człowiekowi rodzona kobieta! Rozślimaczą cię tu oni, rozbabrzą duszę, mierzawce niedołężni; rozstroją, rozdygoczą one nerwy kobiece, jak to trzeba zmysłom ludzi słabych.
— Żal! — mruknął twardo. — Święci w niebie może