Strona:Ozimina.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

boleśnie smukłe, o długich, prześwietlonych palcach: ręce królowej z dwunastej dynastyi Faraonów, lub memfijskiego Ptaha«.
— Jak pana oburzyło to przyrównanie do mnie! — próbowała się uśmiechnąć. — Ja sama nie wiem, skąd mi się i to wzięło... Wie pan, — mówiła z tym impetem kobiet nerwowych, które, gdy raz przerwą swe uparte milczenia, wpadają wraz w nową inercyę, — wie pan, ja zawsze o sobie myślę; ciągle, nieustannie. Obrzydliwe to jest! — wiem. Ale przy tem wszystkiem myślę inaczej: nie osobą, nie postacią. — Gdy ujrzę chałupę omszałą w smugach deszczu, oślizgłą, brunatną, opłotek przy niej rozpadły, krzyż bez ramion ulewą ociekły, jakiś szmat drogi błotnej, wiodący po pustkowiu pewno nigdzie, — wówczas myślę aż do bólu w piersiach, że to ja. Nie w przenośni żadnej, ale tak, poprostu, w pierwszej chwili. Nie myślę nawet wcale, czuję tak. I cóż ja na to poradzę... Gdy maluję kwiaty... Powiadają, że moje kwiaty są jakby dreszczem zatulone, pąki zawsze zwiędłe...
»Uch! — westchnął w duchu. — Brunatne, rude, rdzawe, żółtawe, oślizgłe, ociekłe, dymne, nadgniłe, błotne, zwiędłe: — cała słota miejska! Przed chwilą widziałem dziewczynę, której milczenie mieni się wszystkiemi barwami słońca.
I przysiadłszy się do niej, mówił z jakąś głuchą i bezceremonialną już pasyą:
— Wyobraźnia jest dla kobiet niebezpieczniejszym ogniem od zmysłów, zwłaszcza ta wielkomiejska: sztucznie hodowana i już w dziecku boleśnie znużona.