Strona:Ozimina.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

oczy; po chwili wpadł w apoplektyczną furyę i, miotając się ciałem wielkiem, wrzeszczał na całe gardło: »znowuż nas zgubić chcecie!« — Baron nakoniec, okupujący się każdej opinii, dał odczepnego. — A zresztą nie warto było wprost mówić. Można »splunąć na nich« i wracać do domu.
Zawrzała niebawem wśród nich dysputa gwałtowna, użarliwiająca nagle niedbałe przedtem słowa i ruchy. Urwało się to jednak rychło pod złośliwymi pomruki basowego głosu, lekceważącego widocznie wszelkie rozprawy. A gdy się ten gwar uciszać począł, zastępować go jęła zwykłym trybem dobrotliwie zgodna, szerokoustna gawęda ludzi, którzy w chwilach ciszy obozowej żyją wspomnieniami. Lecz i teraz gdy Komierowski się odezwał, wszyscy milkli wnet, jego widocznie najchętniej słuchając.
Pod tą sugestyą oczekiwań zaczął było wspominać niedbale.



».... więc kiedy nas przyprowadzili na ten etap« — wpadło w Niny zadumę znienacka i ze środka zdania: słuch jej, jakby na ten jeden głos tylko nastrojony, teraz dopiero się ocknął. Poszły za nim i oczy.
Patrzała uważnie, jak kończył papierosa, jak ćmił na pół schowanego w kułak, jak wreszcie niechlujnym gestem odrzucił ogarek gdzieś na środek pokoju.