Strona:Ozimina.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Szare jej źrenice rozbiegły się w niepokoju jak krople rtęci.
— Po co pan to mówi? — wyszeptała zaledwie.
I nagle łzy sypkie i podłużne jak perły poczęły się ścigać z ogromnym pośpiechem po policzkach.
Zagryzł gniewnie usta, które się przegadały i pochylił się czemprędzej nad nią.
— Panno Olo, ja dalibóg...
Opuszczała głowę coraz to niżej. Miał wrażenie, że gdyby musnął dłonią te jej płowe włosy, z suchego ich puchu sypnie mu się w palce grad drobnych iskier. Ujął ją za rękę, — i oto chłodnym prądem poczęło mu się rozlewać po żyłach poprzednio już zaznane uczucie jakiegoś przygnębienia, fizycznej jakby niechęci do samego siebie, goryczy wewnętrznej, która podejmowała się niby suchą i palącą zgagą, właziła mu w szczęki i zamykała je twardym zaciskiem. — »Nerwy!« — myślał. — Ta jest wyładowana tą energią czyśćca! A te jej siły wewnętrzne, wymknięte z ślepych konieczności organicznego ładu i z panowania woli, siepią się oto bez sprzęgu i wybijają na zewnątrz jakąś potępieńczą władzą bolesnych odgadywań, przeczuć, wróżbnoczucia. Czarownica!
Oto opadła ta gorączkująca głowa dziecka w chłód splecionych dłoni, chyli się coraz niżej, zwisa coraz to bezsilniej, zginając w pokurcz rozpaczy jej postać drobną. Jemu na ten widok krew uderzyła do głowy, a wraz z nią i ta myśl nagła:
»Ratuj głowę chłodnem upieszczeniem dłoni. Spaląć ludzie twym własnym ogniem!«