Strona:Ozimina.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

granicy światu... białemu. — A nad tym żółwiem ziemi Bóg Wschodu dusze wszystkie aż na dno ostatnie przeziera i w każdej widzi tylko żałosną nędzę »człowieka«. Hospodi pomiłuj!
A ja wtedy dopiero pojąłem, jak te dusze są w czuciu swojem — nie moje! Mój świat zamknięty, jak lasów, czy gór horyzontem, widnokręgiem umiłowań i nienawiści w piersi mi się wciska: moim się staje.
Zaś ta odśrodkowość dusz ich, ta »taska« i absolucya zarazem przesyłana bezkresom ziemi rodzimej zaciętym mnie w czuciach znajduje; co ich na połowę ziemi rozprasza, mnie w siebie zbiera ponuro.
Rzucać się na pryczy poczynam. A gdy łbem hardym o ścianę uderzę odrętwieniu na ulgę, kajdany warkną jak pies czujny.
A w tym drętwym spokoju, zdobytym pod naciskiem konieczności, wiadomo, jak nie wiele trzeba, by z człowieka strunę napiętą uczynić. Dało się słyszeć głuche rojenie u kryminalnych, potem uderzenia razów ciężkie, skowyt bitego i chór pomruku ponury: »Ospa«!
Sam nie wiem, jak się to stało, że urwałem nogę od pryczy i walę nią we drzwi. W otworze ukazuje się twarz ociężałością dobroduszna, a koniecznością sprawowanej służby tępa. »Bariń, miej ty litość nad sobą. Wszystkim tu źle, ludzie my wszyscy złej doli, wszystkim ciężko«. »Wont«! krzyknę, — niech ci będzie okrutnie, czy smętnie na niemrawej duszy, mnie być nie musi. Nie jednej my doli! I nie jednej woli!..
W tem miejscu opowiadania ktoś szarpnął się ner-