Strona:Ozimina.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.

rowej i sztywnej omartwicy czasów, po półek spiętrzeniach katakumbowych pod bibliotecznymi pyły. —
Lampka elektryczna u pułapu mrugnęła, jak gdyby na tychże przewodnikach gaszono światło winnych pokojach. Zabłąkany w labirynt półek i tem wrażeniem zewnętrznem z zadumy ocknięty, jak w równym trabie koni rusza lekko z przed bramy powóz ostatni. Rozjechali się już wszyscy. Pozostał on sam tylko, zapomniany przez ludzi w tym labiryncie książek.
Docucał się szybko, przecierał zerwane z czoła okulary. A przed oślepionemi na chwilę oczy stanęło w nagłym natłoku obrazów to życie całe, jakie tu dziś oglądał: zgiełkliwe, rojne i pienne na powierzchni zaledwie, a pod tą musującą powłoką bezwładem jakby tknięte.
I cały ten wir ludzkich tu obcowań wydał mu się zamętem ogromnego znużenia, wyczerpania wszystkich podniet gromadzkiego życia, stłoczonego w ramy za ciasne, kłębowiskiem sztucznych niepokojów i na zimno tworzonych podrażnień, sprowadzoną z obcych stolic gorączką wielkomiejską bez ognia tej gorączkowej woli, która tamte życie przepala: bezcelowem, wewnętrznem żagwieniem sił płonnych. — » Każde Bizancyum, — mówił w duchu, — w starszem pokoleniu mumifikowało się tylko, rozkładało zaś właśnie w młodem, właśnie w tem, które mu użyczało pozornego ruchu na powierzchni«.
Gdy nowe mrugnięcie i błysk lampki elektrycznej znagliły go do skierowania się ku wyjściu krętą drogą półek. Lecz w tejże chwili światło u pułapu zgasło; znalazł się jak wśród murów ciemnych. Posuwając się omackiem, zwrócił