na oknach były tu jeszcze nie podniesione, a światła pogaszono w żyrandolach. Woń perfum pomieszanych, kurz i duchota jakby od potu ludzkiego zawisały tu w powietrzu pod jedynej świecy i gromniczne jakby płomienie.
Usłyszał z drugiego końca wielkiego salonu utykania czyjeś nierówne, ciężkie, w podrywach sapliwych, a zanim rozejrzeć się zdołał, spostrzegł na ścianie przeciwległej cień wielki w ramienia i gestu wyolbrzymieniu upiornem. Pod świecy żółte mruganie miotał się ten cień na ścianie jak strzyga, a gdy ramię z kijem wyrzuciło się ku górze, sięgała ich sylweta wydłużona aż hen na pułap. Lecz oto zsunął się nagle ten cień z sufitu, zmalał na ścianie, zczerniał jeszcze bardziej i oto wyrył się nagle orlim profilem zgrzybiałej głowy, zwiędłej w dziób niedomknięty. Słychać kroki kulawe i pomruki starczej ze sobą gawędy. Coś, jakby klaskanie tego dzioba, czy też syk urągliwy.
Głuchy, w swoim świecie przeszłości i dumań jak małż zamknięty, tem wałęsaniem się po nocy i nagłem ożywieniem na odludziu, jak kot tajemniczy — strzygą i upiorem przeszłości snuł się starzec w postypowej głuszy rojnego niedawno salonu.
Oto stoi okrakiem pośrodku pokoju, o kij naprzód wystawiony oburącz wsparty, grzbietem pogarbiony, głową hardy i ptasim jej profilem na cieniu zacięty. I kuje laską z uporem dzięcioła w dywan głuszący.
— Przyszło i na was! — słychać w tym sykliwym bełkocie. — Przyszło! Wojna to zawsze rozpoczyna... Po całej ziemi waszej pójdzie!
Nad tą ptasią głową dygoczącą na suchej szyi chwiał
Strona:Ozimina.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.