Strona:Ozimina.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

instynkty nam to zdziaływały, nerwom na podtrzymanie idące, — nie serca, nie głowy.
Twarz w kącie zatulona słuchała go kobiecem zasłuchaniem wiary: każde słowo uderzało zda się w te piersi i przepływało wskroś przez ciało nikłe. Te jego rozmyślania twarde, które w siebie brała, czy też poranka świeżość wstrząsały nią raz po raz jak osiną.
W tem pobiesiadnem ociężeniu samego powietrza, gdzie z cygarowymi dymy i potraw zapachem mieszały się jeszcze kobiet perfumy i poty, echa ich pogwarków lubieżnych i szelestów jedwabnych, w tę godzinę świtu zjawiły mu się, niby niewychmielonej głowie, wyrosłe z pod ziemi postypowe upiory.
Wymiotła pustka dosytu taneczne i biesiadne pary. Pozostało tych czworo.
I pulsy skroni powtórzyły mu nagłem przypomnieniem myśli niedawnych:
»Vitae lampadae traditae«.